Bank Ochrony Środowiska właśnie zdecydował, że wstrzymuje przyjmowanie nowych wniosków o „Bezpieczny kredyt 2 proc.”. Limit dopłat został już wyczerpany.
Zabrakło pieniędzy, bo chętnych było za dużo
O tym, że pieniądze się kończą, było wiadomo już kilka tygodni temu. A sprawa jest poważna, bo rząd PiS zaplanował, że program pomagający ludziom kupić własne mieszkania, miały wystarczyć także na przyszły rok.
Chętnych jednak było (i jest) tak wielu, że tych pieniędzy po prostu brakuje. Rząd PiS, chociaż o tym wiedział, to nic z tym nie zrobił.
Zobacz też:
Założenia programu: 2 procent na 10 lat
Głównym założeniem „bezpiecznego kredytu” jest to, że państwo dopłaca kredytobiorcom do rat kredytu. Pokrywa różnicę między oprocentowaniem rynkowym o stałej stopie a założoną stawką 2 proc. Dopłata przysługuje przez 10 lat.
Przypomnijmy, że maksymalna kwota kredytu to 500 tys. zł dla singli i 600 tys. zł w przypadku osób, które prowadzą gospodarstwo domowe wspólnie z małżonkiem lub w skład ich gospodarstwa domowego wchodzi co najmniej jedno dziecko.
Możliwe jest również skorzystanie z gwarancji BGK w przypadku braku lub niepełnego wkładu własnego, łącząc Bezpieczny Kredyt 2 proc. z programem „Mieszkanie bez wkładu własnego”. Kredytobiorcy nie są ograniczeni limitem ceny mkw., ale muszą spełnić kryterium wiekowe.
„Bezpieczny kredyt” może zaciągnąć wyłącznie osoba do 45 roku życia, która nie ma i nie miała mieszkania, domu ani spółdzielczego prawa do lokalu lub domu. W przypadku małżeństwa lub rodziców co najmniej jednego wspólnego dziecka warunek wieku spełnić musi przynajmniej jedno z nich. Ustawa przewiduje również wkład własny, nie większy niż 200 tys. zł.
Tylko w pierwszym tygodniu funkcjonowania programu do banków współpracujących z Bankiem Gospodarstwa Krajowego (BGK) wpłynęło około 3 tys. wniosków, a do 20 lipca – już ponad 11 tys. Jak przekazało Ministerstwo Rozwoju i Technologii, liczba zawartych umów wyniosła nieco ponad 220.
Potem ruszyła lawina. I zabrakło pieniędzy.
Zobacz też:
Co dalej? Minisrter odpowiada
Nowym ministrem rozwoju i technologii został Krzysztof Hetman z PSL. I to on musi rozwiązać problem odziedziczony po PiS.
– W tej chwili zaproponujemy kontynuację tego programu, a na początku przyszłego roku przejdziemy do programu bardziej kompleksowego, który będzie oddziaływał nie tylko na rynek popytu, ale także na rynek podaży. Chciałbym go trochę zmodyfikować, żeby był otwarty dla większej liczby Polaków. Może uda się go potanić, nie powodując kosztów dla budżetu państwa – powiedział w TVN24.
Napisz komentarz
Komentarze